Niektóre pary wręcz lubią rozstawać się i schodzić ponownie, po pozwala im to utrzymać wysoką temperaturę w związku. Nie grozi im nuda i rutyna, bo właściwie co i rusz są na początku wspólnej drogi i korzystają ze wszystkich dobrodziejstw płynących z uroków „świeżego” zakochania: szalonego seksu, morza czułości i zainteresowania. Poczucie niepewności płynące z takiego związku wpływa bardzo mobilizująco na oboje partnerów: bardziej się starają, ciągle muszą o siebie zabiegać i pilnować, by jakiś rywal lub rywalka nie próbowali sięgnąć po ich „zdobycz”. W takim związku nigdy nie jest nudno, ale pozostający w nim partnerzy raczej nie znajdą tu tak ważnych przecież rzeczy, jak poczucie bezpieczeństwa czy stabilizacji życiowej.
Decyzję o rozstaniu prawie zawsze podejmujemy z ciężkim sercem. Nieważne, czy nasz związek trwał kilka tygodni, czy jesteśmy ze sobą już wiele lat, zawsze wiąże się to z większym lub mniejszym poczuciem klęski, bo przecież miało być na całe życie…
Zanim więc padnie słowo „koniec” warto zastanowić się, czy rzeczywiście już nic nie da się zrobić, czy rzeczywiście nie możecie być ze sobą, a może chodzi tylko o zbyt „wyśrubowane” wymagania jednego z Was? Kobiety zaczytujące się w romansach czasem mają skłonności do szukania niedościgłych ideałów, chciałyby aby ich związek przypominał ten z filmu czy książki, żeby podczas orgazmu trzęsła się ziemia, a ukochany codziennie obsypywał je kwiatami. Codzienne, niosące z sobą przeróżne problemy życie wydaje im się zbyt prozaiczne i szukają, szukają, szukają…
Na drugim biegunie są panie, które w obawie przed samotnością, nudą czy nieprzychylną samotnym kobietom opinią społeczną wracają do niezbyt satysfakcjonujących, ale za to dobrze znanych związków, a kiedy nie mogą już wytrzymać, znowu odchodzą. I jedne, i drugie chcą w gruncie rzeczy tego samego: miłości, troski, szczęścia i stabilizacji, nie zawsze jednak potrafią o to zawalczyć. A szkoda – wspólnie rozwiązane problemy mogą być dla związku lepszym spoiwem, niż owo sypialniane „trzęsienie ziemi”…